Champs Elysees i Łuk Triumfalny

Esme

- Twój akcent wcale nie jest problem, moi znajomi w większości mają taki akcent. Jeśli masz wolny wieczór wpadnij dziś na imprezę do ritza, poznasz wielu ciekawych ludzi. - uśmiechnęła się ładnie odgarniając włosy z twarzy.

Brendon

- A to jakaś zamknięta impreza?
uśmiechnął się do niej zapinając kurtkę pod szyję.

Esme

- Nie do końca, każdy kto wie może wpaść. Szampan, jacuzzi. Po prostu impreza. - odpowiedziała patrząc mu w oczy.

Brendon

- To możesz być pewna, że mnie tam zobaczysz. Uwielbiam imprezy.
uśmiechnął się do siebie patrzącjej w oczy.

Esme

- Mhm, może być naprawdę ciekawie. - uśmiechnęła się znowu.

Brendon

- taaak dużo alkoholu i dużo kobiet.
poczochrał swoje włosy i rozłożył ręce wzdłuż oparcia ławki.

Esme

Roześmiała się.
- Chyba już ci się tutaj podoba, - powiedziała przeciągając się.

Brendon

- zaczyna mi się podobać...wiesz...moje uzależnienie to kobiety
puścił jej oczko śmiejąc się.

Esme

- Wszyscy jesteście tacy sami... - powiedziała z uśmiechem mając na myśli mężczyzn.
- I właśnie dlatego was kochamy. - dodała odsumowując.

Brendon

- oj nie mów, że kobiety są święte.
uśmiechnął się złośliwie.
- szybko zmieniają zdanie a jedyne czego chcą to seks bez zobowiązań.

Esme

- Dobrze powiedziane, chociaż nie wszyscy są tacy sami. - uśmiechnęła się sugerując coś.

Brendon

- masz coś konkretnego na myśli?
Uniósł brew zerkając na nią.

Esme

- Nie jestem taka jak większość dziewczyn które znam. Mam swoje zasady. Chociaż ostatnio coraz częściej je łamię.

Brendon

- Po co mieć zasady? życie jest od tego, żeby się bawić.
Uśmiechnął się patrząc na nią.

Esme

- Właściwie wszystko przez moją matkę. To ona nauczyła mnie tych idiotycznych zasad. Proszę udowodnij mi, że życie jest lepsze bez nich. - uśmiechnęła się odgarniając blond grzywkę z twarzy.